Dzisiaj
trochę o mojej miłości do nart. Tak to trzeba nazwać, bo jeżdżę na nartach całe
życie i wciąż mnie to cieszy, ekscytuje i pobudza wydzielanie adrenaliny, kiedy
stoję na szczycie góry, najlepiej takiej stromej. Uwielbiam ten wiatr na
policzkach podczas jazdy, tą prędkość, ten ból mięśni i szybki oddech, kiedy jestem
już po zjeździe i stoję na dole stoku. I co najważniejsze, te spojrzenia, w których
widzę (jeszcze) uznanie. Tak, jestem dobra „w te klocki”. Na swym koncie mam kilkanaście
pucharów i medali, czasem nawet udało mi się wygrać z narciarzami, którzy
trenowali w klubach co uważam za duży sukces, no i jestem instruktorem.
Czemu o tym piszę? Bo właśnie wróciłam z Zakopanego, gdzie jeszcze udało mi się złapać zimę, znaleźć trochę śniegu i pojeździć. W prawdzie kondycja nie ta, ale radość wciąż ta sama :-)
Oczywiście na stoku obowiązują żywe kolory i koniecznie kask! Może nie jest to ulubione nakrycie głowy każdej damy, ale bezpieczeństwo przede wszystkim:-) Z resztą ja się szybko przyzwyczaiłam.
Czemu o tym piszę? Bo właśnie wróciłam z Zakopanego, gdzie jeszcze udało mi się złapać zimę, znaleźć trochę śniegu i pojeździć. W prawdzie kondycja nie ta, ale radość wciąż ta sama :-)
Oczywiście na stoku obowiązują żywe kolory i koniecznie kask! Może nie jest to ulubione nakrycie głowy każdej damy, ale bezpieczeństwo przede wszystkim:-) Z resztą ja się szybko przyzwyczaiłam.
Góry, mimo braku prawdziwej zimy, prezentują się pięknie, a ja byłam w swoim żywiole :-)
Super zdjęcia Tatr. Uwielbiam takie widoczki.
OdpowiedzUsuń