Moi drodzy, prowadzę bloga już ponad trzy lata i jest to sensu stricto blog modowy :) Nie mniej staram się aby oprócz opisów moich stylizacji, opowiedzieć Wam coś jeszcze, moje wspomnienia, przeżycia, ciekawe anegdotki. To co sama doświadczyłam, przeżyłam, usłyszałam :)
Ale chciałabym go trochę u-intelektualinić, dodać młodzieńczej świeżości, spojrzeć na świat z perspektywy dwudziestu paru lat, dlatego od dzisiaj wprowadzam nową formę postów, którą zatytułowałam "Oddaję głos młodym!". Kiedyś na FB przeczytałam bardzo fajny post, napisany z polotem, dowcipem, świetnym "piórem" i, co najważniejsze, przedstawiający naszą rzeczywistość, nas samych.
Zapytałam się tego młodego, bardzo zdolnego, człowieka czy by nie zechciał ze mną popracować :) Zgodził się i dzisiaj inauguracja, oto pierwszy felieton "tudzież opowieść z życia wziętą".
To zaczynamy!
W tramwaju…
Czasem Słońce, czasem wylew, tudzież
za wysoki cholesterol.
Od czasu do czasu, tylko zupełnie
przypadkiem, ale absolutnie sporadycznie i nie, z własnej woli przysłuchuje się
rozmowom podczas jazdy komunikacją miejską. Historie wspaniałe, historie różne
- te piękne i te straszne, wgryzają się do głowy. Jak mantra powtarzane są:
"widzi pani, aby tylko studia zrobić i już wszystkie chcą zarządzać. Zarządzać! A pracować nie ma komu..." I lampka czerwona się zapala: na co
i po co mi te szkoły?!
Jadę, bo jeżdżę codziennie. Zapachy
cudne, różne. Pyszne zapachy! Wszak MPK zainwestowało w klimatyzację, ale cóż
ma się klimatyzacja do zachowań Pani Ireny mieszkającej od zawsze we wspaniałym
Wrocławiu? Pani Irena wie lepiej! Jak się okno uchyli to i od razu chłodniej,
przyjemniej. Oczywiście: "wszystkie te perfuma i smrody z gęby
wywieje!". Jedziemy wesołym tramwajem i poznajemy swoje poglądy polityczne,
uznajemy co jest ważne w życiu, a co nie. Pani Irena ma zdanie na każdy temat.
Pani Irena przeżyła wiele, zasługuje na szacunek! Szacunek z samego faktu
istnienia! Nie dyskutujmy w tej materii. Jedziemy. Rozkoszny powiew palącego
powietrza, który zamienia jezdnię w rozmemłaną plastelinę uderza z fikuśnym
klapsem w policzek. Pani Irena wyciąga wyżej głowę, zamyka oczy i wygląda jakby
przypominała sobie najpiękniejsze chwile z dzieciństwa gdy jako mała Irenka
biegała boso po łące w czasie wakacji u ukochanej babci. Ludzie dyszą. Pani
Irena uśmiecha się łagodnie, z jej twarzy znika napięcie i mimowolne drganie
kącika ust. Rozmiękcza się. Rozpływa. Jest tak jak Pani Irena chce - jej
jestestwo najważniejsze. Ludzie dyszą.
Przystanek, kolejny, jeszcze jeden.
Niekończąca się opowieść z rozgrzanymi kamieniami w kieszeni, gardle i butach.
Temperatura histerycznie zbliża się do krytycznego punktu
w którym jeden z pasażerów usilnie próbuje zamknąć okna, które to Pani Irena z wdziękiem schorowanej emerytki otwierała przez pierwsze trzy przystanki po wyjechaniu z pętli. Pani Irena - turystka komunikacji miejskiej. Pech chciał, że w tym momencie Pani Irena jakby wypadła z letargu rozkoszy obrazu wakacyjnego tupotu bosych stóp na łące. Tej łące. Pasażer miał pecha. Twarz Pani Ireny natychmiast spoważniała, zszarzała. Nie było już tego pięknego uśmiechu. Był człowiek poważny, starszy, znający życie. Przecież Pani Irena przeżyła żywot od początku najmocniej niż ktokolwiek! I jeszcze - ludzie dyszą.
w którym jeden z pasażerów usilnie próbuje zamknąć okna, które to Pani Irena z wdziękiem schorowanej emerytki otwierała przez pierwsze trzy przystanki po wyjechaniu z pętli. Pani Irena - turystka komunikacji miejskiej. Pech chciał, że w tym momencie Pani Irena jakby wypadła z letargu rozkoszy obrazu wakacyjnego tupotu bosych stóp na łące. Tej łące. Pasażer miał pecha. Twarz Pani Ireny natychmiast spoważniała, zszarzała. Nie było już tego pięknego uśmiechu. Był człowiek poważny, starszy, znający życie. Przecież Pani Irena przeżyła żywot od początku najmocniej niż ktokolwiek! I jeszcze - ludzie dyszą.
I jadę w tym karawanie. Patrzę na
ludzi, na Panią Irenę. Szkoły jakieś mam to i gorąco mi nie powinno być, bo jak
się ma szkołę to sobie człowiek radzi. Dyszę. Milczę. Myślę. Podświadomie
rozglądam się za wyjściem ewakuacyjnym. Zbliża się coś złego, niedobrego.
I pada potok słów, który w zamyśle
Pani Ireny miał ochłodzić i zatrzymać falą pasażera, który zniweczył plan Pani
Ireny gdy zamykał okna. Pani Irena, już nie ta sama bujająca w obłokach
staruszka jadowicie syczy: "A idź Pan w ch*j, k*rwo jedna bez szkoły! To
ja stara baba, po szkołach ważnych, przedwojennych, a ty k*rwo zamykasz!
Podusimy się szmato w tym wozie! Szkoły masz?! No masz?! No naucz się, ja stara
baba i wie. A ty k*rwo jak nie wiesz to okna w izbie zamykaj! Tu duchota. Tylko
smród a ty k*rwo będziesz mi tu, idź, nie zamykaj, k*rwo!"
Ludzie dyszą…
K.
Prześlij komentarz